Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski, Redaktor Centrum Strategii Energetycznych w Instytucie Badań nad Gospodarką Rynkową.
Często mówi się o tym, że segment wytwarzania energii został już w branży OZE całkowicie zagospodarowany przez zagraniczne firmy. Przykład perowskitów, dzięki którym można w elastyczny i efektywny sposób produkować energię elektryczną, temu przeczy.
W wielu obszarach globalna konkurencja jest bardzo wymagająca, choć z pewnością są jeszcze miejsca, w których polska myśl technologiczna mogłaby odnieść sukces. Perowskity są na to najlepszym dowodem. Projekt ten wpisuje się w paradygmat nowoczesnej, rozproszonej energetyki, zyskującej na świecie coraz większą popularność kosztem modelu, w którym za wytwarzanie energii odpowiadają wielkie elektrownie. Wydaje mi się zresztą, że branża ta może stanowić wielką szansę dla rozwoju polskich firm. Niekoniecznie muszą być w niej one podwykonawcami. Przy wykorzystaniu rodzimych talentów jesteśmy w stanie stworzyć silne polskie przedsiębiorstwa zdolne do konkurowania w świecie, tworzące innowacje fundamentalne w skali globalnej, a nie tylko Polski. Moim zdaniem jednak wciąż jeszcze brakuje u nas myślenia o innowacjach, jako o czymś zupełnie nowym. Często zadowalamy się wdrażaniem technologii znanych na świecie od 5 czy 10 lat, które jednak na krajowym podwórku – ze względu na nasze zacofanie w niektórych dziedzinach – nigdy wcześniej nie zaistniały. Nie bójmy się mierzyć wysoko.
W Polsce wciąż jeszcze brakuje myślenia o innowacjach, jako o czymś zupełnie nowym. Często zadowalamy się wdrażaniem technologii znanych na świecie od 5 czy 10 lat, które jednak na krajowym podwórku – ze względu na nasze zacofanie w niektórych dziedzinach – nigdy wcześniej nie zaistniały. Nie bójmy się mierzyć wysoko.
Czym dokładnie są perowskity i gdzie mogłyby znaleźć zastosowanie?
Są to materiały, które charakteryzuje ogromna zdolność do pochłaniania światła. Perowskity nie są czymś zupełnie nowym – odkryto je już w pierwszej połowie XIX w., jednak ze względu na dość uciążliwy sposób ich pozyskiwania nie znalazły szerszego zastosowania. Dopiero niedawno polskiej fizyk – Oldze Malinkiewicz – udało się ułatwić ów proces na tyle, że materiał ten może już niebawem być powszechnie wykorzystywany w fotowoltaice. Ze względu na swoje właściwości, w przeciwieństwie do tradycyjnych, dość sporych, rzucających się w oczy paneli krzemowych, perowskity będzie można niemalże bezinwazyjnie wkomponowywać w otoczenie. Przezroczystymi panelami można przecież pokryć całe okna oraz dachy budynków mieszkalnych, fabryk czy wieżowców. To ogromne powierzchnie, które będą mogły produkować prąd z energii słonecznej.
W przeciwieństwie do tradycyjnych, dość sporych, rzucających się w oczy paneli krzemowych, perowskity będzie można niemalże bezinwazyjnie wkomponowywać w otoczenie. Przezroczystymi panelami pokryć przecież można całe okna oraz dachy budynków mieszkalnych, fabryk czy wieżowców.
Przykład Olgi Malinkiewicz i jej osiągnięć jest inspirujący. Wyobraźmy sobie, że również i ja jestem młodym, zdolnym polskim naukowcem z genialnym pomysłem. Jakie opcje mam przed sobą?
Musi się pan zdecydować na jedną z trzech ścieżek. Pierwszą jest droga rozwijania siebie jako naukowca. Pozostaje pan na uniwersytecie i pracuje nad udoskonaleniem swojego pomysłu. Bywa to jednak trudne. Dodatkowo istnieje duże prawdopodobieństwo, że efekty pana pracy pozostaną w murach uczelnianego laboratorium, a ślad po młodym, zdolnym wynalazcy oraz o jego pomyśle zaginie, urwie się z chwilą zakończenia studiów. Drugą opcją – jeżeli pański pomysł byłby naprawdę dobrze rokujący – jest pójście do dużej korporacji. Być może da ona panu możliwość dalszego rozwijania koncepcji, lecz równie prawdopodobnie zdecyduje się na jej zamknięcie. Dlaczego? Bo skoro wydała już setki milionów na rozwój substytucyjnej technologii i oczekuje zwrotu tych środków, to nie opłaca się jej teraz promować innego – nawet bardziej efektywnego pod względem technologicznym – rozwiązania. Szczególnie, jeżeli nie pracuje nad nim żaden z konkurentów. Technologia przegrywa tu z biznesem. Niemniej osiąga pan pokaźną korzyść finansową – korporacja za pańskie know-how musi przecież zapłacić. Dla wielu osób jest to bardzo kusząca opcja i – patrząc pragmatycznie – absolutnie nie można mieć do nich o to pretensji. Trzecią ścieżką jest natomiast bardzo trudne i żmudne budowanie własnego biznesu.
Będąc młodym, polskim naukowcem ma się do wyboru trzy ścieżki – uniwersytecką, korporacyjną oraz budowania własnego biznesu. Największe korzyści może przynieść ta ostatnia, lecz jest to bardzo trudna i żmudna droga.
Rzadko kiedy można jednak w Polsce usłyszeć o rodzimej innowacyjnej firmie, która odniosła sukces. Dlaczego?
Problem stanowi przede wszystkim brak zrozumienia nauki przez biznes, który jest w Polsce bardzo młodym i wciąż nie do końca dojrzałym sektorem. Ćwierć wieku wolnej gospodarki to wcale nie jest dużo. Istnieje w niej jeszcze wiele luk do zagospodarowania. Przykłady? Obecne w naszym kraju fundusze venture capital inwestują w projekty, które są już na określonym poziomie zaawansowania. Najczęściej w ich ramach udało się już wypracować pewien – nawet znajdujący się we wczesnym etapie – produkt. Z kolei Narodowe Centrum Badań i Rozwoju wspiera jedynie te inicjatywy, które uzyskały już pieniądze ze strony biznesu. Jest to dobry kierunek, wspomagający procesy komercjalizacji wiedzy, lecz nie rozwiązuje problemu wsparcia projektów naukowych o bardzo niskim stopniu dojrzałości. Mam tu na myśli pomysły prowadzone w niewielkiej skali, pochowane często w laboratoriach, znajdujące się jeszcze na poziomie pewnej myśli, konceptu, a nie produktu. Takich pomysłów jest w Polsce bardzo wiele, lecz nie ma podmiotów, które chciałyby je wesprzeć. Są one z perspektywy biznesu w tak wczesnym stadium, że inwestowanie pieniędzy w ich rozwój stanowiłoby bardzo duże ryzyko. Patrząc natomiast na ten problem od strony młodego naukowca – nie wie on, jak się „dobrać” do biznesu, jak się do niego zwrócić, w jaki sposób z nim rozmawiać. Nie ma z nim wspólnego języka. Gdy przedsiębiorca przychodzi do wynalazcy, od razu wymaga od niego pewnego – choćby wstępnego – biznesplanu czy określenia docelowego rynku sprzedaży. Ten z kolei często nie jest w stanie wskazać, gdzie konkretnie jego nowatorskie rozwiązanie będzie mogło znaleźć zastosowanie. Koncentruje się po prostu na rozwijaniu swojej technologii – na „nauce dla nauki”.
W Polsce brakuje firm wspierających projekty naukowe o bardzo niskim stopniu dojrzałości. Jest to duża luka, która nie została jeszcze w młodym polskim sektorze biznesowym zagospodarowana.
A czy tak właśnie nie powinno być? Czy młody naukowiec nie powinien się skupiać wyłącznie na swoim pomyśle, pozostawiając stricte biznesowe aspekty prowadzenia działalności np. wspólnikowi?
Dokładnie tak. Rolą naukowca nie jest prowadzenie biznesu. Zazwyczaj nie potrafi on sobie wyobrazić choćby części elementów związanych z funkcjonowaniem takiego przedsięwzięcia od strony administracyjnej, finansowej czy marketingowej. Ma pojęcie o nauce i technologii i na tym właśnie powinien się skupić. Przeznaczać na to 95 proc. swoich wysiłków, zostawiając pewną niewielką rezerwę na sprawy stricte biznesowe. W polskich warunkach niewielu ma jednak taki komfort. Nawet jeżeli komuś uda już się nawiązać współpracę z funduszem, to warunki takiej kooperacji nie są zazwyczaj motywujące, gdyż lwia część zysku wędruje do obcej kieszeni.
Rolą naukowca nie jest prowadzenie biznesu. Ma on pojęcie o nauce i technologii i na to właśnie powinien przeznaczać 95 proc. swojego czasu.
Jak sprawić, by – mimo wszystko – młodzi naukowcy częściej decydowali się na wybór tej opcji?
Sektor prywatny powinien stopniowo wypełniać lukę rynkową, o której wspominałem, a więc tworzyć fundusze wspierające naukowców w początkowych stadiach prac oraz zachęcać ich do tworzenia własnych firm. Niewiele osób ze sfery biznesu jest w Polsce w stanie zrozumieć projekty naukowe na wczesnym etapie rozwoju. To jest ta martwa dolina – miejsce, w którym naukowiec nie ma szans na rozmowę z przedsiębiorcą. Tu właśnie najlepiej widoczny jest rozdźwięk między nauką a biznesem. Proszę sobie wyobrazić stereotypowego naukowca w rozmowie ze stereotypowym biznesmenem. Nieokrzesanego geniusza z rzeczowym przedsiębiorcą oczekującym konkretów. Jak mają znaleźć wspólny język? W jaki sposób mówić, jak wysłuchać? Dopiero dobra komunikacja może przełożyć się na wspólne dostrzeżenie przewag, jakie dany produkt może posiadać względem konkurentów na rynku i na zainteresowanie się nim. Więź porozumienia musi być realna, szczera. Potrzeba tu feelingu. W innym wypadku naukowiec nigdy nie zrozumie, o co chodzi biznesmenowi, i na odwrót. I to będzie zniechęcało go do otworzenia własnej działalności. Pozostanie na uczelni, bądź też pójdzie do korporacji. Dlatego potrzeba swego rodzaju pośredników – osób, które rozumieją zarówno biznes, jak i naukę. Które nie patrzą na projekty zero-jedynkowo, bez empatii i zrozumienia, jak np. wielu finansistów czy bankierów. To mają być ogniwa realnie spajające te dwa sektory, tworzące kanał dystrybucji informacji pomiędzy nauką a biznesem. Problem ten jest poważniejszy, niż mogłoby się wydawać.
Potrzeba osób, które rozumieją zarówno biznes, jak i naukę. Które nie patrzą na projekty zero-jedynkowo, bez empatii i zrozumienia. To mają być ogniwa realnie spajające te dwa sektory, tworzące kanał dystrybucji informacji pomiędzy naukowcami a biznesem.
Załóżmy, że naukowiec zdecydował się na założenie własnej firmy. Co dalej?
Głównym zadaniem funduszy wspierających naukowców jest to, by zapewniały im one możliwość spokojnej – zarówno od strony finansowej, jak i psychologicznej – pracy nad swoimi pomysłami. W bardziej zaawansowanym stadium ich rolą jest natomiast – mówiąc kolokwialnie – danie projektowi „kopa”, tak aby mógł on wejść na wyższy etap. By można było zobaczyć, czy w rzeczywistości ma potencjał do podbijania rynków i znajdowania inwestorów, którzy będą skłonni zainwestować pieniądze w dalszy rozwój. Saule Technologies to się udało – na rozwój technologii perowskitowej pozyskaliśmy 20 mln zł od japońskiego inwestora oraz 25 mln zł z NCBiR. Już teraz zgłasza się do nas wielu naukowców ze świetnymi pomysłami będącymi w fazie badań. Nasz fundusz oraz inne inicjatywy tego typu mają sprawić, by nie zostały one zamknięte w szufladach na uniwersytecie.
Głównym zadaniem funduszy wspierających naukowców jest to, by zapewniały im one możliwość spokojnej – zarówno od strony finansowej, jak i psychologicznej – pracy nad swoimi pomysłami. W bardziej zaawansowanym stadium mają natomiast, mówiąc kolokwialnie, dać projektowi „kopa”, tak aby mógł on wejść na wyższy etap.
Fundusz zapewnia środki oraz sprawność funkcjonowania firmy, a naukowiec siedzi zamknięty w laboratorium?
To zbyt duże uproszczenie. Przede wszystkim jesteśmy przeciwni zamykaniu się w laboratorium. Staramy się raczej otwierać na świat. Nasze podejście to typowe open innovation. Zamiast chować nasze pomysły, staramy się je raczej konsultować z ekspertami z całego świata. Wymiana wiedzy jest z punktu widzenia przedsięwzięcia naukowego niezwykle istotnym wymiarem wsparcia. Tym bardziej, jeżeli są w nią zaangażowani eksperci oraz instytucje o globalnej renomie. W przypadku projektu dotyczącego perowskitów – choć na początku mało kto się tego spodziewał – udało nam się stworzyć sieć współpracy obejmującą wiele czołowych uczelni z całego świata. Jak widać, rzeczywistość XXI wieku otwiera przed polskimi naukowcami bardzo szerokie horyzonty.
Jesteśmy przeciwni zamykaniu się naukowców w laboratoriach. Nasze podejście to typowe open innovation. Zamiast chować nasze pomysły, staramy się je raczej konsultować z ekspertami z całego świata. Wymiana wiedzy jest dla przedsięwzięcia naukowego niezwykle istotnym wymiarem wsparcia.
Nie pokutuje jednak w Polsce podejście, w myśl którego jeśli posiada się pewien pomysł, to lepiej schować się z nim „do piwnicy” i z nikim się nim nie dzielić?
W moim odczuciu to błędna taktyka. Dzięki postępującej globalizacji oraz coraz szybszej wymianie informacji rozwój postępuje wręcz skokowo. Z roku na rok przyspiesza coraz bardziej. Również nauka nie może stać w miejscu. Nie powinniśmy być zamknięci w okowach wiedzy jedynie swojej oraz swoich najbliższych współpracowników. Bo w tym samym czasie w Korei Południowej lub USA mogą wymyślić coś nowszego, a my zostaniemy z tyłu. Posłużę się naszym przykładem – nie jesteśmy jedynym przedsiębiorstwem na świecie rozwijającym technologię perowskitów. Rok temu byliśmy w Lozannie na pierwszej konferencji poświęconej temu zagadnieniu. Było tam ponad tysiąc naukowców, którzy również się tym zajmują. A będzie ich coraz więcej.