Jak w Niemczech powstają strategie energetyczne?
Są one dokumentami rządowymi, zatwierdzanymi przez parlament. Powstają w wyniku konsensusu między ugrupowaniami politycznymi oraz poszczególnymi resortami. W tworzenie strategii często są włączane również landy, choć każdy z nich ma też prawo prowadzić własną politykę energetyczną i mieć własną strategię. Dialog jest niewątpliwie fundamentem niemieckiej kultury politycznej, tak jak i poważne traktowanie opracowań naukowych. Dobrym przykładem jest Energiewende. Wywodzi się ona z wcześniejszej strategii przyjętej przez niemiecki rząd, również na podstawie prac naukowych.
Strategie energetyczne powstają w Niemczech w wyniku konsensusu między ugrupowaniami politycznymi oraz poszczególnymi resortami. W ich tworzenie włączane są również landy. Dialog jest niewątpliwie fundamentem niemieckiej kultury politycznej, tak jak i poważne traktowanie opracowań naukowych.
Skąd pojawiła się chęć zmian w energetyce? W tamtym okresie polityka klimatyczna Unii Europejskiej nie była jeszcze na świeczniku…
Wbrew powszechnej opinii, Niemcy zaczęli planować zmianę modelu energetycznego już w 2001 i 2007 roku, a więc na długo przed katastrofą japońskiej elektrowni jądrowej w Fukushimie. W 2002 r. rząd koalicji SPD-Zieloni podjął decyzję o wycofaniu się z energetyki jądrowej – ostatni reaktor miał być wyłączony jeszcze w pierwszym dwudziestoleciu XXI wieku. Przejście na Energiewende było w dużej mierze umotywowane kosztami importu surowców energetycznych. Nasi zachodni sąsiedzi od dawna starali się dywersyfikować zarówno źródła surowców, jak i kierunki ich dostaw. Przestawienie się na OZE miało uniezależnić kraj od sprowadzanych z zagranicy nośników energii. Na energetyczną rewolucję Niemcy patrzą w kategoriach inwestycji, która w pierwszych latach będzie bardzo kosztowna. Władze tłumaczą społeczeństwu, że warto ponieść dziś większe koszty, żeby jutro lub pojutrze zyskać całkowitą niezależność, niższe ceny energii oraz stworzyć koło zamachowe niemieckiej gospodarki. OZE mają z jednej strony przyczynić się do wzrostu zatrudnienia, a z drugiej – wzbogacić asortyment eksportowy Niemiec. Zmiana ma też swój polityczny charakter – decydując się na szybsze zamknięcie elektrowni atomowych rozwiązano problem głębokiego podziału społecznego, którego były one źródłem.
Na energetyczną rewolucję Niemcy patrzą w kategoriach inwestycji, która w pierwszych latach będzie bardzo kosztowna. Władze tłumaczą społeczeństwu, że warto ponieść dziś większe koszty, żeby jutro lub pojutrze zyskać całkowitą niezależność, niższe ceny energii oraz stworzyć koło zamachowe niemieckiej gospodarki.
Czy Energiewende to przykład, że dokładne planowanie strategiczne i próby zaprogramowania gruntownych zmian w energetyce sprawdzają się, czy wręcz przeciwnie – rzeczywistość i rynek i tak zweryfikują założenia?
Nowa strategia okazała się wcale nie być tak przemyślaną i precyzyjną jak zakładano. Niemieckie środowiska gospodarcze, zaniepokojone gwałtownym wprowadzaniem zmian, protestowały już na samym ich początku. Po niespełna dwóch latach zreflektowano się, że tempo rzeczywiście było zbyt szybkie, a koszt zbyt wysoki – tylko tegoroczny wzrost opłaty na OZE z 0,053 euro/kWh do 0,062 euro/kWh oznacza roczny wzrost kosztów finansowania OZE dla przeciętnego gospodarstwa domowego ze 185 do 220 euro, co stanowi ok. 1/5 rachunku za prąd. Obecnie duża część domów jest już wyposażona w ogniwa fotowoltaiczne i otrzymuje dopłaty do wytwarzanej energii, a Energiewende coraz bardziej przypomina próbę zarządzania chaosem niż precyzyjny plan realizowany krok po kroku.
Inicjatorzy zmian nie przewidzieli, że mają za słabo rozwiniętą sieć, aby sprawnie przesyłać produkowaną energię na większe odległości. Nie ma chętnych do budowania nowych mocy gazowych lub węglowych służących do stabilizacji systemu, gdyż jest to nieopłacalne, a powstające jednostki wytwórcze muszą borykać się z dużą niepewnością operacyjną. Jednocześnie renesans przeżywają istniejące już elektrownie węglowe, szczególnie węgla brunatnego, które produkują najtańszą energię (moce gazowe, wykorzystujące droższe paliwo, są wypychane z miksu przez OZE). Przyczyniają się one do wzrostu emisji CO2, co stoi w sprzeczności z założeniami Energiewende.
Realizacji projektu nie ułatwiają czynniki zewnętrzne, jak na przykład rewolucja łupkowa w Stanach Zjednoczonych. Spowodowała ona ogromny spadek cen gazu i ropy naftowej w USA oraz wypieranie węgla z amerykańskiego rynku, który po relatywnie niskiej cenie jest sprzedawany na Starym Kontynencie. Elementem niemieckiego planu jest europeizacja Energiewende. Tymczasem wiele państw członkowskich Unii Europejskiej – szczególnie w Europie Środkowo-Wschodniej – jest mocno przywiązanych do energetyki jądrowej lub węglowej. Podważa to niemiecki model energetyczny i zmusza naszych zachodnich sąsiadów do reakcji. Stąd bardzo silna presja na unijne regulacje śrubujące ograniczenia emisji CO2. Również dlatego Berlin jest sceptyczny wobec rozwoju energetyki atomowej oraz poszukiwania, a tym bardziej wydobywania gazu łupkowego w sąsiednich krajach.
Nowa strategia okazała się wcale nie być tak przemyślaną i precyzyjną jak zakładano. Energiewende coraz bardziej przypomina próbę zarządzania chaosem niż precyzyjny plan realizowany krok po kroku.
Czy przeszkodą w realizowaniu Energiewende nie jest również rozbieżność interesów federalnych i landowych?
Część problemów ma swoje korzenie w samodzielności krajów związkowych. Niemieckie regiony, mając własne priorytety, próbują przeforsować je na poziomie federalnym. W ostatnich dwóch latach urząd kanclerski robił co tylko mógł, żeby skoordynować działania. Odbywały się szczyty energetyczne, w czasie których Angela Merkel ze swoimi urzędnikami namawiała polityków landowych do współpracy i zaakceptowania narodowych celów energetycznych. Częściowo udało się osiągnąć kompromis, ale rozmowy nadal trwają i są bardzo trudne. Na poziomie międzyregionalnym głównym problemem jest kwestia subwencjonowania OZE. Korzyści czerpią przede wszystkim Bawaria (fotowoltaika), Szlezwik-Holsztyn oraz Brandenburgia (wiatr). Najwięcej dopłacają uprzemysłowione: Nadrenia Północna-Westfalia, Badenia-Wirtembergia i Hesja. Ze względu na sprzyjające warunki naturalne, rozwojem dużych elektrowni wiatrowych są zainteresowane północne landy, liczące na zyski ze sprzedaży energii do innych regionów. Tymczasem kraje związkowe położone na południu, w których przemysł jest najlepiej rozwinięty, wcale nie palą się do jej sprowadzania i stawiają na energetyczną samodzielność. Z kolei na fotowoltaice najbardziej zależy wschodnim landom, gdyż daje miejsca pracy. Rozbieżności jest znacznie więcej i coraz trudniej znaleźć akceptowalny kompromis, szczególnie wobec lawinowo rosnących kosztów dotowania OZE.
Czy Niemcy są dalej skłonni finansować Energiewende?
Koszty projektu spadają w głównej mierze na indywidualnych odbiorców oraz na małe i średnie firmy. Z finansowania wyjęte zostały najbardziej energointensywne przedsiębiorstwa stanowiące o sile niemieckiego eksportu. Mogą one liczyć na specjalny system ulg. Pomimo protestów przeciwko wysokim rachunkom za prąd, poparcie Niemców dla Energiewende nadal jest jednak bardzo duże. Wynika ono w dużej mierze z tego, że niemiecki model wspierania energii odnawialnej daje obywatelom oraz spółdzielniom możliwość inwestowania w instalacje i czerpania z nich zysków w przyszłości. Ponad 40% odnawialnych źródeł energii należy do osób prywatnych i rolników, a tylko 5% do największych koncernów energetycznych. W tym kontekście mówi się o demokratyzacji energetyki. Konsument energii ma być równocześnie jej producentem. Wynikiem może być swoista umowa społeczna, która będzie polegała nie tylko na dzieleniu się kosztami, ale również korzyściami. Przykładowo – rolnik, na którego ziemi będą stały wiatraki będzie także ich współwłaścicielem. Zauważyć jednak trzeba również nowe pola konfliktów spowodowanych rozbudową infrastruktury energetycznej. Dochodzi do paradoksalnych sytuacji, jak spieranie się zielonych z innymi zielonymi. Choć wszyscy oni są zwolennikami OZE, to niektóre inwestycje bywają kontestowane. Energiewende zmusza do poszerzenia dialogu społecznego, wprowadza wręcz nową jakość.
Pomimo protestów przeciwko wysokim rachunkom za prąd, poparcie Niemców dla Energiewende nadal jest bardzo duże. Być może stoją oni przed swoistą umową społeczną, która będzie polegała nie tylko na dzieleniu się kosztami, ale również korzyściami.
W nowej koalicji rządzącej resort gospodarki przypadł gorącej zwolenniczce Energiewende – SPD. Co to oznacza dla przyszłości strategii?
Trzeba spojrzeć na szerszy polityczny kontekst. W niemieckiej polityce na pierwszym planie widnieją dwa projekty: Unia Europejska wraz z ratowaniem euro oraz właśnie Energiewende. Stojąca na czele CDU/CSU Angela Merkel wygrała wybory, ale do samodzielnego rządzenia zabrakło jej 5 mandatów. Chcąc stworzyć koalicję musiała oddać SPD nieproporcjonalnie dużo w stosunku do wyniku wyborczego socjaldemokratów. Ponieważ za wszelką cenę chciała utrzymać w swoich rękach politykę europejską, w tym ministerstwo finansów, musiała zrezygnować z czegoś równie istotnego. Dlatego SPD otrzymało ministerstwo gospodarki wraz z kompetencjami związanymi z energetyką odnawialną. Wcześniej znajdowały się one w gestii ministerstwa środowiska. Socjaldemokraci w kampanii wyborczej mieli bardzo ambitne plany dotyczące udziału OZE w bilansie, ale w umowie koalicyjnej są już dużo bardziej powściągliwi. Zdaje się, że trzeźwo oceniają sytuację. Niemieccy politycy mają już świadomość, że ich wizja energetyki wymknęła się spod kontroli. Dlatego też przygotowali reformę systemu finansowania OZE, mającą zmniejszyć koszty zielonej rewolucji.
Zamiarem Niemiec było upowszechnienie nowego modelu energetycznego w całej Europie. Nie widać jednak, by Francuzi, Czesi czy Polacy kwapili się, by pójść śladem swojego sąsiada.
Berlinowi zależy na europeizacji Energiewende, gdyż w ten sposób powiększa rynek zbytu na zielone technologie oraz produkty i usługi swoich koncernów, mogąc jednocześnie utrzymać hojny system dopłat dla producentów energii elektrycznej z OZE. Gdyby UE zrezygnowała z uprzywilejowania OZE na unijnym rynku energii, istnieje ryzyko, że niemiecki system wsparcia okazałby się niezgodny z prawem wspólnotowym. Mogłoby to uniemożliwić realizację polityki energetycznej w obecnym kształcie. Kiedy Niemcy rozpoczynali przekształcanie swojej energetyki – mówili o europejskim charakterze tego modelu i wykorzystywaniu ich doświadczeń w innych krajach. Planowano, by ówczesny minister środowiska Peter Altmaier, wyjaśniając korzyści płynące z przyjęcia nowych rozwiązań, jeździł nie tylko po landach, ale też odwiedzał kraje sąsiadujące. Ostatecznie nie zadbano jednak o przedstawienie sąsiadom szczegółów i postawiono ich przed faktem dokonanym. Niemieccy analitycy sądzili wówczas, że zyski z nowego modelu będą tak duże, że po pewnym czasie jego rozwiązania i tak zostaną przyjęte przez pozostałe kraje. Resztę zaś miały załatwić odgórne regulacje europejskie. Założyli, że trzeba po prostu robić swoje. Po czasie przyznali, że brak dialogu z Polską, Czechami, Austrią, Holandią czy Francją był błędem, a na forum unijnym coraz szerzej dyskutowane są nadmierne koszty forsowania zielonej rewolucji energetycznej.
Berlinowi zależy na europeizacji Energiewende nie tylko, by promować eksport swoich koncernów. Gdyby UE zrezygnowała z uprzywilejowania OZE na unijnym rynku energii, istnieje ryzyko, że niemiecki system dopłat okazałby się niezgodny z prawem wspólnotowym. Mogłoby to uniemożliwić realizację polityki energetycznej w obecnym kształcie.