Cena energii – czy tylko to się liczy?

17 października 2014
Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski, Redaktor Centrum Strategii Energetycznych

Jaka powinna być rola państwa w energetyce?


Energetyka – chociaż ma bezpośrednio olbrzymi wpływ na gospodarkę – jest „tylko” jednym z elementów infrastruktury. Nie można więc budować doktryny dla tego sektora w oderwaniu od polityki gospodarczej. Główną rolą państwa, nie tylko w kontekście energetyki, ale i każdego innego sektora gospodarki, jest określenie kompleksowej, przemyślanej, opartej na różnego rodzaju kompromisach wizji rozwoju społeczno-gospodarczego. Powinny być jej podporządkowane polityki sektorowe, uwzględniające zarówno nasze potrzeby wewnętrzne, jak i budowanie naszej pozycji na rynku międzynarodowym. Niech wizja określa pewien nadrzędny cel. Później będziemy dyskutowali o tym, jak do niego dojść. Dziś wszelkie działania są w Polsce podejmowane doraźnie. Nie ma jakiejkolwiek długofalowej polityki społeczno-ekonomicznej. Nie mamy takiej tradycji, takiego systemu, takich organizacji, które potrafiłyby myśleć i pracować w sposób systemowy. Robimy wszystko po kawałku – tworzymy wycinkowe polityki, które funkcjonują w oderwaniu od siebie. Nie są one w stanie złożyć się w jedną całość – każdy element jest opracowywany w innym zestawie założeń, z inną myślą przewodnią, pod wpływem różnych grup interesu. Państwo powinno przeciwdziałać takiemu rozczłonkowaniu, niekompatybilności tych puzzli i eliminować partykularyzmy.


Główną rolą państwa jest określenie kompleksowej, przemyślanej, opartej na różnego rodzaju kompromisach wizji rozwoju społeczno-gospodarczego. Powinny być jej podporządkowane polityki sektorowe. Póki co są one tworzone wycinkowo i funkcjonują w oderwaniu od siebie.

Jak wizja rozwoju społeczno-gospodarczego Polski może wpłynąć na kształt naszej doktryny energetycznej?


Doktryna będzie wyglądała inaczej, jeżeli postawimy na gospodarkę o wysokim udziale przemysłu energochłonnego, a inaczej w takiej, gdzie dominują rolnictwo i usługi. To dwa różne modele. Obserwując debatę na temat polityki energetycznej Polski mam wrażenie, że próbuje się ją tworzyć dla samej polityki energetycznej. Mówimy jaka ma być energetyka – np. bezpieczna, tania, lecz nie zastanawiamy się, po co jest nam ona tak naprawdę potrzebna. Co chcemy dzięki niej – gospodarczo i społecznie – osiągnąć? Jej głównym problemem jest niewielki związek z polityką społeczno-ekonomiczną naszego kraju. Niemcy mają zaplanowaną do roku 2050 Energiewende, która jest powiązana z całą polityką przemysłową państwa. Polska „Polityka energetyczna do roku 2050” nie wynika kompletnie z niczego. Są tam zawarte pewne założenia, lecz w kółko mówimy tylko o kosztach energii i o bezpieczeństwie energetycznym. Te tematy są oczywiście bardzo ważne. Tylko, że ich oderwanie od potrzeb społeczno-ekonomicznych powoduje tworzenie spojrzenia na energetykę, które jest mało skuteczne. Nie myślimy o tym, czy dany model energetyczny będzie wspierał naszą gospodarkę, będzie ją spowalniał, czy może też będzie neutralny.


Obserwując debatę na temat polityki energetycznej Polski mam wrażenie, że próbuje się ją tworzyć dla samej polityki energetycznej. Mówimy jaka ma być energetyka – np. bezpieczna, tania, lecz nie zastanawiamy się, po co jest nam ona tak naprawdę potrzebna. Co chcemy dzięki niej – gospodarczo i społecznie – osiągnąć?

Co zatem powinno być myślą przewodnią doktryny energetycznej, do czego powinniśmy dążyć?


Z wypowiedzi polityków wynikałoby, że zależy nam przede wszystkim na tym, aby energia była tania. Wiadomo, że każdy chciałby płacić za wszystko, nie tylko za energię, mniej niż więcej. Dylematu tania kontra droga energia nie należy jednak spłycać do wymiaru wysokości rachunku za prąd. Chodzi tak naprawdę o dokonanie wyboru: czy wolimy płacić mało za energię, lecz nie rozwijać naszej gospodarki, mieć gorsze miejsca pracy, mało konkurencyjne i nieinnowacyjne firmy, czy też jesteśmy w stanie płacić więcej, przyczyniając się do rozwijania gospodarki, zwiększając szanse na powstanie lepszych miejsc pracy i wpływając pozytywnie na konkurencyjność i innowacyjność naszych przedsiębiorstw. Niemcy postawili na drugą opcję – obciążyli obywateli opłatą na rzecz energetyki odnawialnej i za te pieniądze kreują nową, bardzo innowacyjną gałąź przemysłu, w której powstanie kilkaset tysięcy dobrze płatnych miejsc pracy. W ostatecznym rozrachunku nie jest więc powiedziane, że wybierając opcję „drogiej” energii, nie płaci się za nią finalnie relatywnie mniej niż stawiając na niskie koszty.


Dylematu tania kontra droga energia nie należy spłycać do wymiaru wysokości rachunku za prąd. Chodzi tak naprawdę o dokonanie wyboru: czy wolimy płacić mało za energię, lecz nie rozwijać naszej gospodarki, mieć gorsze miejsca pracy, mało konkurencyjne i nieinnowacyjne firmy, czy też jesteśmy w stanie płacić więcej, przyczyniając się do rozwijania gospodarki, zwiększając szanse na powstanie lepszych miejsc pracy i wpływając pozytywnie na konkurencyjność i innowacyjność naszych przedsiębiorstw.

Myśląc nad przyszłością naszego kraju zastanówmy się więc, czy chcemy, by Polacy ponosili konsekwencje tego, że w większości branż będziemy konkurowali niższym kosztem? Czy naszym założeniem jest, że zawsze będziemy zarabiali mało? Nie uważam – wbrew opinii większości – by powstanie w Polsce największej pakowalni Amazona w Europie było naszym sukcesem. Rozumiem, że takie miejsca pracy są potrzebne – nie każdy może być inżynierem w Google. Należy jednak zachować pewien rozsądny stosunek pomiędzy tymi prostymi miejscami pracy, które nie pozwalają ludziom na nic więcej, jak tylko na przeżycie i takich, które będą tworzyły szanse na ich indywidualny rozwój, również ekonomiczny. Gospodarka jest napędzana konsumpcją. Ile można napędzić konsumpcji, płacąc komuś 10 zł za godzinę? Czy naszym celem jest tania siła robocza? A może wolimy konkurować innowacyjnością, która jest mniej energochłonna, ale wymaga tego, żeby pracownikom płacić więcej?


Jak zatem wykorzystać energetykę do realizacji szerszych celów społeczno-gospodarczych naszego państwa?


Musimy zastanowić się nad trzema rzeczami. Po pierwsze: do rozwoju jakich typów energetyki mamy w Polsce sprzyjające warunki. Wymaga to bardzo szerokiej analizy, która wzięłaby pod uwagę zarówno nasze warunki klimatyczne i geologiczne, jak również społeczno-gospodarcze, polityczne czy geopolityczne. Myśląc o sobie patrzmy też na zewnątrz. Nie funkcjonujemy w próżni. Jesteśmy członkiem Unii Europejskiej, częścią światowej gospodarki. I na to, co dzieje się w Polsce, mają wpływ również czynniki globalne. Mogą nas one zainspirować do podjęcia pewnych działań w sektorze energetycznym i nie tylko. Gdy już uda nam się wytypować pewne technologie czy kierunki energetyczne, które można by z powodzeniem rozwijać w naszym kraju, zastanówmy się jak mogłyby one wpłynąć na naszą sytuację społeczno-gospodarczą pod kątem m.in. tworzenia miejsc pracy (ile, jakich, gdzie), wzmacniania innowacyjności naszych firm, pojawienia się możliwości eksportowych. Warto też ocenić, jakie są szanse na rozwój rynku wewnętrznego oraz jak duża część łańcucha dostaw mogłaby pozostać w naszym kraju. Każdy dokonywany przez nas wybór powinien być poprzedzony długofalową, kompleksową analizą skutków. W pewnym sensie na wzór Niemców, którzy dokładnie przeanalizowali wszelkie „za i przeciw” przed podjęciem decyzji o wprowadzeniu Energiewende. Ostatnia kwestia leży po stronie państwa – konieczne jest stworzenie otoczenia regulacyjnego, które będzie sprzyjało osiedlaniu się i rozwijaniu w naszym kraju danych technologii.


Zastanówmy się, do rozwoju jakich typów energetyki mamy w Polsce sprzyjające warunki. Następnie pomyślmy, jak mogłyby one wpłynąć na naszą sytuację społeczno-gospodarczą. Gdy wybór zostanie już dokonany, państwo powinno stworzyć otoczenie regulacyjne, które będzie sprzyjało osiedlaniu się i rozwijaniu w naszym kraju danej technologii.

Oczywiście jest to tylko proponowana przeze mnie droga, do sukcesu mogą prowadzić również inne. Polsce już raz udało się wykreować cały przemysł dzięki wspieraniu jednej z gałęzi energetyki – kolektorów słonecznych. Państwo uruchomiło programy wsparcia związane z termomodernizacją, oferując dopłaty do tej technologii. W tym samym czasie pojawiły się one także w niektórych krajach Europy Zachodniej, m.in. w Austrii i Niemczech. A że Polacy są zaradni, od razu dostrzegli w tym swoją szansę. Do uruchomienia produkcji nie trzeba było dziesiątek milionów euro. Polska stworzyła własną markę i na stosunkowo niewielkich dopłatach do kolektorów słonecznych udało się rozwinąć cały przemysł eksportowy. Sęk w tym, że nie było to zaplanowane działanie naszego państwa, lecz szczęśliwy zbieg okoliczności. Szkoda też, że ta branża nie jest biznesem wartym miliardy, jak na przykład fotowoltaika.


Do pociągu, który rozpędzili Niemcy zapewne już nie wsiądziemy – odjechał zbyt daleko. Co zatem obecnie mogłoby być naszą szansą?


Wydaje mi się, że Polska posiada predyspozycje pozwalające rozwinąć morską energetykę wiatrową (offshore). Jest ona powszechnie uważana za drogi, nieopłacalny eksperyment. Znajduje się obecnie w podobnej sytuacji, co lądowa energetyka wiatrowa 20 lat temu. Państwa, które mają pewien potencjał i doświadczenie w przemyśle morskim, bardzo intensywnie jednak w tym kierunku inwestują. Myślę tu głównie o Wielkiej Brytanii, ale też Danii, Niemczech, a ostatnio również o Chinach oraz Stanach Zjednoczonych. Jakie z tego wnioski dla Polski? Nasz kraj leży nad Bałtykiem – morzem, które jest znacznie łatwiejsze i tańsze do zagospodarowania niż chociażby Morze Północne, na którym powstają brytyjskie farmy. Mamy lepsze warunki wiatrowe: wieje u nas słabiej, ale stabilniej, dzięki czemu produktywność elektrowni offshore byłaby u nas wyższa, a koszty serwisowania – ze względu na mniejsze uszkodzenia spowodowane wiatrem – niższe. Bałtyk ma mniejsze zasolenie, wobec czego mniejsza byłaby też korozja. Jest dość płytkim morzem, co korzystnie wpływa na koszty instalacji urządzeń.


Spójrzmy teraz na warunki przemysłowe naszego kraju: mamy dwa silne ośrodki przemysłu stoczniowego, który w dodatku od kilku lat jest wprawiony w produkcji dla brytyjskiego sektora offshore. Przeszedł więc już pewien proces uczenia się. Jest w tej chwili na krzywej wznoszącej, produkuje najbardziej skomplikowane technologicznie statki potrzebne do stawiania wież wiatrowych na morzu. Są one całkowicie polskim projektem. Rozwój offshore nie tylko korzystnie wpłynąłby na rozwój przemysłu stoczniowego, ale też stworzyłby liczne, dobrze płatne miejsca pracy. I nie chodzi tu o posady, które powstaną jedynie na okres budowy morskich farm wiatrowych. Tego typu urządzenia – w odróżnieniu od lądowych – wymagają dość intensywnej konserwacji technicznej. W związku z tym do każdej farmy na okres 30 lat przypisany jest zespół kilkudziesięciu osób – mniej więcej 70 serwisantów na 400 MW mocy. Zauważmy też, że te miejsca pracy zostałyby wykreowane w północnej części Polski, w rejonie Darłowa, Ustki, Kołobrzegu, gdzie lokalny rynek pracy boryka się z dość poważnymi problemami.


Inwestując w offshore mamy też okazję do stworzenia regionalnego rynku i bycia jego liderem. Możemy stać się offshore’owym hubem dla obszaru Morza Bałtyckiego. Mamy najwięcej przewag konkurencyjnych i jesteśmy w stanie dostarczać technologię po atrakcyjnych cenach. Żeby ten hub technologiczny ulokować w Polsce, a nie w Norwegii czy Szwecji, ktoś musi wykonać pierwszy krok i zachęcić inwestorów. Przykładowo, Wielka Brytania ogłosiła cały rządowy program wsparcia dla sektora offshore, co skłoniło niemiecki koncern Siemens do otwarcia fabryki w tym kraju.


Podsumowując: sektor energetyki morskiej dopiero się rodzi, żadne ostateczne decyzje jeszcze nie zapadły. Na razie powstają dopiero pierwsze farmy wiatrowe, które budują masę krytyczną dla tego przemysłu. Jesteśmy w momencie, w którym pociąg stoi na peronie i możemy do niego wsiąść. Jest to olbrzymi biznes. Polska ma szansę na to, żeby zarobić poważne pieniądze, zmodernizować sektor przemysłowy i stworzyć dobrze płatne miejsca pracy. Możemy osiągnąć długoterminową przewagę konkurencyjną, o ile będziemy w stanie wysłać inwestorom wyraźny sygnał – „tak, jest wola polityczna by rozwijać w Polsce morską energetykę wiatrową”. Na pewno nam się to jednak nie uda, jeżeli w naszym myśleniu o energetyce będziemy kierowali się wyłącznie kryterium najniższej ceny.


Polska posiada predyspozycje pozwalające rozwinąć morską energetykę wiatrową. Jest to olbrzymi biznes, w którym możemy osiągnąć długotrwałą przewagę konkurencyjną. Na pewno nam się to jednak nie uda, jeżeli w naszym myśleniu o energetyce będziemy kierowali się wyłącznie kryterium najniższej ceny.

Czy aby produkować technologie energetyczne w naszym kraju, musimy też stworzyć dla nich swój wewnętrzny rynek?


Jeżeli istnieje lokalny rynek na produkty to można zorganizować całą towarzyszącą sprzedaży infrastrukturę. Okazuje się wówczas, że coraz więcej elementów, technologii zaczyna pochodzić z kraju, w którym umiejscowiona jest produkcja. Pojawia się szansa na przechwycenie bardzo dużego fragmentu łańcucha dostaw. Ponadto, nowoczesne technologie energetyczne wymagają wykwalifikowanych dostawców komponentów, co pobudza też krajowe firmy do prowadzenia działalności rozwojowo-badawczej. Natomiast jeżeli chcemy być tylko i wyłącznie ośrodkiem wytwórczym, to wpadamy w spiralę konkurencji cenowej. Nie mamy wówczas np. dodatkowej renty logistycznej, nie możemy liczyć na długofalowe zaangażowanie inwestora.


Ewentualne ulokowanie produkcji nowoczesnych technologii energetycznych w naszym kraju byłoby jednak prawdopodobnie możliwe tylko dzięki kapitałowi zagranicznemu. Czy największe korzyści nie powędrowałyby zatem za granicę?


Oczywiście, że właściciel technologii zgarnia najwięcej, a poddostawcy i podwykonawcy zarabiają mniej. Pytanie, jak duża część technologii i know-how mogłaby pochodzić od nas. W przypadku oddawanych dzisiaj do eksploatacji farm wiatrowych 50% nakładów inwestycyjnych pozostaje w Polsce. Dla offshore z łatwością osiągniemy współczynnik powyżej 60%. Bądźmy świadomi tego, że nie ma żadnej polskiej firmy, która byłaby w stanie konkurować z globalnymi koncernami, jak Siemens czy GE. Światowi giganci potrzebują jednak bardzo wielu poddostawców. Przykładowo, jeżeli spojrzy się na turbinę wiatrową GE, Siemensa czy Vestasa, tylko niewielka część komponentów jest wytwarzana przez te koncerny.


Nie utrwalilibyśmy się więc w roli poddostawcy?


Utrwalilibyśmy się. Tylko, że nie bylibyśmy poddostawcą spinek, lecz ważnych komponentów technologicznych. W przypadku nowoczesnej energetyki jest to bardzo zaawansowana technologicznie produkcja. Podobnie jeśli chodzi o firmy wytwarzające elektronikę na potrzeby tego sektora. Dlatego też powinniśmy rozwijać kierunki energetyczne, w których nie ma tanich, prostych komponentów. Odnoszę wrażenie, że termin „poddostawca” ma negatywny wydźwięk. I faktycznie – polska gospodarka jest gospodarką podwykonawczą, wytwarzającą i eksportującą za granicę raczej proste produkty. Stawia nas to na zdecydowanie niższym szczeblu od gospodarki amerykańskiej czy niemieckiej. Ale w przypadku nowoczesnych technologii rola podwykonawcy wcale nie jest marginalna, a wręcz przeciwnie – przynosi dużą wartość.


Nie ma żadnej polskiej firmy, która byłaby w stanie konkurować z globalnymi koncernami. Światowi giganci potrzebują jednak bardzo wielu poddostawców. Dlatego też rozwijajmy kierunki energetyczne, w których komponenty są wyrobami zaawansowanymi technologicznie. W takim wypadku rola podwykonawcy wcale nie jest marginalna, a wręcz przeciwnie – przynosi dużą wartość.

Trudno będzie jednak postawić na nowoczesne technologie, związane przede wszystkim z energetyką odnawialną, w kraju tak mocno związanym z węglem. Te dwa źródła energii są często przedstawiane jako przeciwstawne.


Jest to błędne spojrzenie. Źródła te zdecydowanie nie powinny się wykluczać. Nie ma konkurencji pomiędzy węglem a OZE. Kontrowersja między nimi jest sztuczna i pozorna. Problemem jest natomiast zmiana przyzwyczajeń. Sektor energetyki konwencjonalnej jest historycznie przyzwyczajony do tego, że należą mu się szczególne prawa. Po II Wojnie Światowej, w związku z projektem elektryfikacji naszego kraju, nadano mu nadrzędne znaczenie. I przekonanie o jego unikalności, wyjątkowości żyje do dziś. Wytworzył się z niego pewien sposób myślenia, który ciężko zmienić. Taka zmiana mentalnościowa dokonuje się tylko i wyłącznie poprzez zmiany pokoleniowe. Dużo czasu zajmuje, żeby przekonać i wyjaśnić rzeszom ludzi, związanych z sektorem wydobywczym i energetycznym, że są taką samą częścią gospodarki jak przedsiębiorstwa z pozostałych branż.


Panujący w Polsce pogląd zakłada, że praca elektrowni węglowej jest możliwa tylko w podstawie. W momencie, gdy w Stanach Zjednoczonych zaczęto wykorzystywać gaz w energetyce, źródła węglowe bardzo szybko zaczęły domagać się od dostawców technologii rozwiązań, które umożliwią im konkurowanie pod względem elastyczności z błękitnym paliwem. Oczywiście, nigdy nie osiągnie się idealnej konkurencyjności – technologie te mocno się różnią. Jednakże w USA udało się dokonać zmiany, w efekcie której źródła węglowe wcale nie muszą już pracować tylko w podstawie – zakresy technologiczne ich pracy są dużo szersze niż u nas. Amerykanie zrozumieli, że skoro rynek się zmienia, to trzeba się do tego dostosować. W Polsce cały czas próbuje się natomiast dostosować rynek i rzeczywistość do przyzwyczajeń energetyków. Jeżeli spojrzymy na ostatnie przetargi na moce energetyczne w Polsce, to wszędzie planuje się wykorzystanie bloków nadkrytycznych, które są kompletnie nieelastyczne i mogą pracować tylko w podstawie. W tym samym czasie branży odnawialnej mówi się: „OZE są niestabilne, pracujcie nad magazynami energii”. A moim zdaniem najlepszym magazynem energii jest hałda węgla. Jeśli trzeba, to się go spali, jeśli nie, to może poleżeć dzień dłużej. Potrzeba jedynie elektrowni, które mają odpowiednią elastyczność i odpowiedniego rynku. Stawiajmy więc na elastyczne moce, które mogą pracować zarówno przy 20%, jak i 100% obciążenia. Wtedy w naszym systemie energetycznym zoptymalizuje się zarówno wykorzystanie węgla, jak i OZE, które będą ze sobą doskonale współgrały.


OZE i węgiel nie są wykluczającymi się źródłami energii. Wręcz przeciwnie – mogą ze sobą doskonale współgrać. Aby tak się stało, konieczna jest jednak zmiana naszego przyzwyczajenia, że elektrownie węglowe mogą pracować jedynie w podstawie.

No właśnie – inwestycje. Państwo, oprócz roli mentora wskazującego wizję rozwoju społeczno-gospodarczego, powinno też chyba przyczyniać się do zdejmowania z inwestorów części ryzyk systemowych. Mogłoby to ułatwić wyjście z obecnego pata inwestycyjnego.


Jeżeli chodzi o podział ryzyka inwestycyjnego pomiędzy państwo a prywatnych przedsiębiorców, linia graniczna powinna przebiegać w miejscu oddzielającym ryzyko, na które przedsiębiorca ma jakiś wpływ od ryzyka całkowicie od niego niezależnego. To pierwsze jest on bowiem w stanie w sposób racjonalny oszacować, wycenić i wpisać do swojego biznesplanu, nie przeznaczając nadmiernych, nieuzasadnionych rezerw na zdarzenia, które są mu obce i nieprzewidywalne. Natomiast jeżeli linia podziału przebiega w takim miejscu, że przedsiębiorca jest zmuszony do brania pod uwagę czynników ryzyka, na które nie ma on wpływu i nie potrafi ich oszacować, to stwarza to dwa rodzaje zagrożeń. Po pierwsze, może on kompletnie przeszacować ryzyka i wbudować w swój model biznesowy koszty, które nigdy nie zaistnieją. W biznesie regulowanym, jakim jest energetyka, to klienci płaciliby za ryzyka, które mogą się nigdy nie zmaterializować. Drugie zagrożenie tkwi w tym, że przedsiębiorca nie doszacuje nieznanego mu ryzyka i zbankrutuje. Niektóre inwestycje energetyczne, na przykład dotyczące budowy kolektorów słonecznych, trwają bardzo krótko. W związku z tym ryzyko wynikające ze zmienności otoczenia gospodarczego jest łatwe do oszacowania. Inne projekty trwają wystarczająco długo, żeby to otoczenie mogło się dość istotnie zmienić. Pojawia się więc pytanie, które z tych zmian stanowią normalny element ryzyka każdego z przedsiębiorców, a które są zmianami natury politycznej, którymi powinno zarządzać państwo. I wziąć je na siebie.


Linia graniczna, pomiędzy ryzykiem inwestycyjnym ponoszonym przez inwestorów prywatnych a przez państwo, powinna przebiegać w miejscu oddzielającym ryzyko, na które przedsiębiorca ma jakiś wpływ od ryzyka całkowicie od niego niezależnego.

O autorze:

Wojciech Cetnarski
Prezes Zarządu, Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej

Od 2013 r. Prezes Zarządu Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej. Pełni również funkcję Prezesa Zarządu działającej w branży energetyki wiatrowej firmy Wento. W latach 2009-2012 Członek Zarządu Norvento Polska – przedstawiciela inwestora strategicznego realizującego projekty inwestycyjne w energetyce odnawialnej. Od 2001 do 2005 r. Wiceprezes Izby Energetyki Przemysłowej. Jeden z założycieli Polish Energy Partners, gdzie od 1997 do 2005 r. pełnił funkcję m.in. Prezesa Zarządu i Dyrektora Generalnego. Studiował na Wydziale Inżynierii Lotniczej Uniwersytetu La Sapienza w Rzymie oraz Wydziale Inżynierii Lądowej na Politechnice Warszawskiej.